- Stan państwa jest katastrofalny - wyznał szczerze. - Jean-Paul nieustannie bawił za granicą, jego starszy brat ro¬bił wcześniej to samo. Potrafili tylko brać pieniądze. Ko¬rupcja jest powszechna. Każdy, kto zdobędzie jakąś pozycję, stara się wyrwać dla siebie jak najwięcej. Weź na przykład Charlesa. Po co tak małemu krajowi jak mój ambasada w Australii? Po nic! Tymczasem Charles otrzymuje kolo¬salną gażę, mieszka w willi, która pomieściłaby tuzin ro¬ Ogarnęła ją dzika furia. - Wybacz. Potrzebujesz czasu, by dojść do siebie, a ja ci na to nie pozwalam. Za bardzo się spieszę. niezwykłym również dla niej. Po raz pierwszy bowiem opowie to także sobie samej. W myślach przeprosił Różę za Trafiła w tors. Chmura białego proszku na moment wzbiła się w powietrze, a potem opadła, obsypując grubą warstwą paradny strój księcia. Cała trójka dorosłych zamarła na długą chwilę. - Co myślę? Strasznie to wszystko przesadzone. - Charles Debourier, ambasador. Róży. Nie wiedząc nawet kiedy, dotknął ustami kwiatu... wyczuwała układy panujące w jej domu, ale brakowało jej wiedzy i dystansu, by je zrozumieć. Gdy dorosła, zdała sobie sprawę, jak krzywdzące były owe domowe stosunki dla Danny'ego, jak źle musiał się czuć, będąc nieważnym drugim synem, kimś, kogo ojciec wyraźnie lekceważył. Po śmierci Danny'ego nic się nie zmieniło. Chris był rozpieszczanym faworytem i przyszłym dziedzicem, który w oczach ojca nie mógłby zrobić nic złego. Sayre była cierniem, kimś, kto odrzucił Huffa, Danny zaś pozostał w pamięci jako posłuszne dziecko, które bez słowa sprzeciwu robiło to, co mu kazano. Ktoś, na kim można polegać, lecz kogo się nie poważa. Czy to świadomość, że jest „niewidzialny" skłoniła Danny'ego do samobójstwa? Jeżeli to było samobójstwo. Oderwała od jednej z gałązek więdnącą różę i przytknęła do warg. Po jej policzku spłynęła łza. To niesprawiedliwe, że najsłodszy i najlepszy człowiek z całej rodziny umarł tak młodo i tak gwałtowną śmiercią. W dodatku, jeżeli Wayne Scott ma rację, nie odszedł z tego świata na własne życzenie. - Pani Lynch? Sayre odwróciła się gwałtownie. Nieopodal stała młoda kobieta. - Nie chciałam pani przestraszyć - powiedziała przepraszająco. - Myślałam, że słyszała pani, jak nadchodzę. Sayre potrząsnęła głową. - Zamyśliłam się - odezwała się wreszcie, odzyskując mowę. - Nie będę przeszkadzać. Może wrócę nieco później. Chciałam tylko... chciałam się z nim pożegnać. Nieznajoma była w jej wieku, może parę lat młodsza. Ledwo powstrzymywała się od płaczu. Sayre przypomniała sobie, że widziała kobietę na nabożeństwie, ale nie miała okazji, aby ją poznać osobiście. - Jestem Sayre Lynch - wyciągnęła rękę w stronę młodej kobiety. - Wiem - odparła nieznajoma, ściskając jej dłoń. - Widziałam panią na stypie. Ktoś wskazał mi panią, ale już wcześniej oglądałam panią na zdjęciach. - Rodzinne fotografie w domu są stare. Zmieniłam się. - Tak, ale ma pani takie same włosy. Poza tym, Danny pokazał mi artykuł o pani, który ukazał się niedawno w gazecie. Był bardzo dumny z pani osiągnięć. - Roześmiała się dźwięcznie. Sayre była pod wrażeniem melodyjności jej głosu. - Kiedy powiedziałam, że jest pani niezwykle ele-gancka i olśniewająca, Danny odrzekł, że wygląd jest często zwodniczy, bo w rzeczywistości jest pani straszną psotnicą. Powiedział to z miłością. - Jak się pani nazywa? - Przepraszam. Jessica DeBlance. Jestem... byłam przyjaciółką Danny'ego. - Proszę. - Sayre wskazała ręką w kierunku betonowej ławeczki pod drzewem, tuż obok grobu. Podeszły do niej. Jessica miała na sobie płócienną sukienkę o ładnym kroju. Włosy opadały jasnymi falami na ramiona. Była drobna i bardzo ładna. Usiadły na ławce i przez chwilę, w niemym porozumieniu, obie wpatrywały się w nagrobek. Jessica otarła oczy chusteczką. Sayre instynktownie otoczyła ją ramieniem, wtedy Jessica rozpłakała się na dobre. Sayre chciała jej zadać tysiące pytań, ale powstrzymała się do czasu, aż Jessica przestała chlipać i wymamrotała niezgrabne przeprosiny. - Nie przepraszaj. Cieszę się, że mój młodszy brat miał kogoś, kto troszczył się o niego tak bardzo, aby rozpaczać po nim przy obcej osobie. Najwyraźniej byliście dobrymi przyjaciółmi. - Właściwie to mieliśmy się pobrać. - Jessica wyciągnęła lewą dłoń. - A zatem Henry ma dziesięć miesięcy i jest następ¬cą tronu, tak? A pan zamierza zabrać go do swojego zam¬ku i wynająć kompetentną osobę, która będzie się nim opiekować tak długo, aż dorośnie i będzie mógł zostać królem? - Ach, no tak. Czterdzieści osiem godzin później wciąż jesteś o to na mnie zła - zaśmiał się. - Naprawdę nie mogę cię winić. Powinnaś zobaczyć wyraz swojej twarzy. - Jestem pewna, że mieliście z Beckiem niezły ubaw. Chris spoczął na niewygodnym fotelu i gestem wskazał na łóżko. - Czy możesz usiąść i przez chwilę zachowywać się jak cywilizowany człowiek? Zawahała się, ale podeszła do łóżka i przycupnęła na jego brzegu. - Czekałem na ciebie ponad godzinę. Gdzie byłaś? W Destiny nie ma zbyt wielu nocnych rozrywek, a sposób, w jaki jesteś ubrana... - Czego chcesz, Chris? - Nie mogę po prostu pragnąć rozmowy? - westchnął. - Nie pozwolisz mi być miłym facetem? - Nie jesteś miłym facetem. Nigdy nie byłeś. - Wiesz, na czym polega twój problem, Sayre? Nie potrafisz sobie odpuścić. Nie wiedziałabyś, co ze sobą zrobić, gdybyś nie miała jakiegoś problemu w życiu, co? - Przyszedłeś z winem, żeby mi to powiedzieć? Uśmiechnął się do niej promiennie i ciągnął dalej: - Zawsze jesteś niezadowolona, jeśli nie masz na co narzekać. Myślałem, że kiedyś wyrośniesz z tej chronicznej frustracji, ale nie. Teraz masz mi za złe coś, co zrobiłem, kiedy byliśmy dziećmi. Bracia tacy są, Sayre. Dręczenie i drażnienie sióstr należy niejako do ich obowiązków. - Danny tego nie robił. - I dlatego byłaś na niego wściekła. Jego pasywność wywofywała w tobie złość. Danny urodził się z charakterem człowieka uległego, ale ty nie chciałaś tego zaakceptować. Nie potrafiłaś przyjąć do wiadomości, że nie będzie się bronił, ponieważ prawdopodobnie nie potrafi. Nie zaoponowała, ponieważ mówił prawdę. - Wciąż jesteś wściekła na Huffa z powodu Clarka Daly'ego. Sayre spojrzała w kubek z winem, mając nadzieje, iż Chris nie dostrzeże jej zaniepokojenia na wzmiankę o Clarku. Ufała, że niespodziewana wizyta Chrisa tylko przypadkowo nastąpiła kilka minut po jej potajemnym spotkaniu z Dalym. - Nie powinnaś mieć za złe Huffowi, że przerwał wasz romans - ciągnął Chris. - Raczej powinnaś podziękować. Ale to już przeszłość. - Sięgnął po butelkę i nalał sobie kolejną porcję wina. - Teraz wymyśliłaś sobie powód do skarg z okazji śmierci Danny'ego i o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Zdaje się, że zabawiasz się w detektywa i próbujesz rozwikłać sprawę rzekomego zabójstwa. - A ty przyszedłeś tu dziś, by mi zagrozić, że jeśli się nie wycofam, stanie się coś złego, tak? - Nic z tych rzeczy - odparł spokojnie. - Podziwiam twoje pragnienie dotarcia do prawdy i w pełni cię w tym popieram. Mam jedynie problem z kierunkiem, jaki przyjęłaś. Postawię sprawę jasno. Myślę, że w ten sposób zaoszczędzę ci wiele czasu i kłopotu. Mój proces, który odbył się trzy lata temu, nie ma nic wspólnego ze sprawą Danny'ego. Twoje zainteresowanie wynikiem rozprawy jest głupie i spóźnione o trzy lata. Mogłaś wrócić do domu, kiedy wszystko rozgrywało się na bieżąco. Dopilnowałbym wtedy, żebyś w sądzie dostała miejsce w pierwszym rzędzie. Ale teraz jest już po wszystkim - zakończył, akcentując ostatni wyraz. - Zabiłeś go, prawda? Tak jak Huff zabił Sonniego Hallsera. - Nie i nie. - Czy ktoś jeszcze oprócz mnie wie o tym, że widziałeś, jak Huff to robi? Spojrzał na nią uważniej. - O czym ty mówisz? - Tamtej nocy wymknąłeś się z domu, Chris. Przyłapałam cię wtedy, pamiętasz? Zagroziłeś mi, - Oczywiście, mnóstwo! - zaczął Próżny, lecz nagle zmarkotniał. - To znaczy...
- Łaskawie przyjmuję... czułem do niego urazy. Ja tylko tęskniłem za Światłem Księżyca... - Świetnie! Przyjdę w tych łachach i skompromituję się przed wszystkimi, bo ewidentnie na tym ci właśnie zależy! Na tym, żebym się ośmieszyła! Proszę bardzo! A teraz
– Pieprzę twoje podziękowania. Mimo że od początku ciąży utyła jedynie pięć kilogramów, jej ciało zapach tytoniowego dymu. Przeszył ją dreszcz paniki, ale zaraz
– Czy my się znamy? – Nie. – Położyła mu palec na ustach. – Nic nie mów. Po prostu idź – Dobry Boże! – Julianna położyła dłoń na piersi. – Mówisz poważnie?
- Dziękuję - Róża z niedostrzegalną kokieterią zafalowała swoimi płatkami. Miała na sobie dżinsy. - O, jeszcze coś ci jest potrzebne... - mruknął Mark. - Chodź, pójdziemy po pieluszki. - Już pani mówiłem. Niania. z gorzką stanowczością Mały Książę i poparł swoje stwierdzenie uwagami z pobytu na planecie Króla, Próżnego i - Nie uraziłeś, bo to, niestety, prawda. Lara starała się robić to, czego chciała matka, podczas gdy ja zawsze miałam własne zdanie. Isobelle najpierw w ogóle się nią nie interesowała, praktycznie nie zauważała jej, bo po co robić sobie kłopot? Kiedy jednak Lara miała jakieś jedenaście lat i stało się jasne, że wyrośnie na prawdziwą piękność, matka za¬